Przez pustynię (śniegu).
W lutym tego roku miałem okazję kolejny raz odwiedzić
Jordanię w tym Amman, Karak i Petrę. Wszystko odbywało się zgodnie z wcześniejszym
planem do czasu gdy znaleźliśmy się w Ammanie. Tu podczas zwiedzania królowały
dwa słowa „snow storm”, wypowiadane z trwogą przez prawie wszystkich spotkanych
ludzi, przewodników, policjantów i innych.
„Burza śnieżna” a po naszemu opady śniegu. Pełny paraliż. Premier rządu zawczasu
ogłosił dwa kolejne dni dniami wolnymi, zamknięto szkoły, zakłady pracy, sklepy.
Wszyscy z niepokojem spoglądali w niebo a tam …. słoneczko świeci, żadnych
ciężkich chmur ani wichury. Owszem padał dość zimny deszcz, a temperatura na
poziomie 5 stopni daleka była od normy i wieściła złe czasy.
Następnego
dnia wybraliśmy się do Madaby, na górę Nebo, do zamku krzyżowców al-Karak, aby w końcu osiągnąć Petrę. Tak jak
przewidywałem nic się nie stało, ale ulice, miasteczka, wsie i pola
opustoszały. Po zrealizowaniu całości programu dotarliśmy do Petry. Nie padało
(może trochę deszczu) przez całą drogę. Nawet przewodnik zaczął żartować,
mówiąc, że teraz pewnie premier modli się o śnieg. No bo jak, wszystko
zamknięte, nikt nie pracuje ani się nie uczy a tu…. nic. Jednak premierowi się
udało – w nocy napadało w Petrze aż 5 cm śniegu. Rankiem „Petra umarła”. Wszystko
zamknięte, żywego ducha na ulicach i nawet antyczna Petra zamknięta na głucho. Po
kilku godzinach pozwolono nam wejść na teren starożytnej Petry, przejść świętą
drogą - Siq, ale tylko do Skarbca. No
dobra ale gdzie ten śnieg? Przy dodatniej temperaturze zniknął zanim nastało
południe. Niespodzianka spotkała nas w hotelu. Policja zamknęła wszystkie drogi
wokół Petry i zabroniła wyjazdu. Otóż Wadi Musa, w której znajduje się Petra położona jest na wysokości 810 m n.p.m. Natomiast wszystkie wyjścia przechodzą przez
przełęcze na minimum 1300 m
n.p.m. a tam to już tragedia – 30
cm śniegu, mokro, ślisko i niebezpiecznie. No to
utknęliśmy.
Późnym popołudniem
pozwolono mam wyjechać do …. Ammanu (na północ), choć moim dalszym kierunkiem
była Akaba (na południe). Kiedy
wdrapaliśmy się na szczyt okalających Petrę wzgórz zobaczyliśmy pustynię
śniegu. Pustynia, jak okiem sięgnąć śnieg, i gdyby nie pomykające wielbłądy nic
by jej nie przypominało. Drogi zasypane,
a że ruchu nie ma to nawet śnieg nie był rozjeżdżony, na dodatek dodatnia
temperatura spowodowała, że stał się mokry, ciężki i lepki. Droga do Ammanu
zajęła nam 6 godzin. Amman zasypany śniegiem i – podobnie jak Petra – miasto wymarłe.
Następny dzień, nie pada świeci słońce ale miasto dalej nieżywe (akurat była
sobota). Na poboczach ulic zwały śniegu a środkiem wartko płynie woda. Chciałem
dostać się do granicy z Izraelem na Alenby Bridge. No cóż różnica wysokości to 1200 m więc cały śnieg –
woda z Ammanu spływa … do morza Martwego, dokładnie naszą drogą. Znowu blokada
i oczekiwanie. Udało się, granica. Na dole – 400 m poniżej poziomu morza piękna
słoneczna pogoda, ani grama śniegu i wody. Miałem nadzieję że to już koniec tej
przygody i dotrę szybko do Taby (miałem tam być wczoraj wieczorem)
Tak nas żegnała Petra
A tak powitał Amman
Nie wiedziałem jeszcze, że tamtej
nocy w Jerozolimie, Hebronie i Betlejem spadło ok. 50 cm śniegu i podobnie jak
Amman - „Jerozolima umarła”. Na
szczęście nie musiałem tam jechać, zatem Dead See Highway wzdłuż Morza Martwego ruszyłem
na południe. Droga skończyła się po 60 km. Przed En Gadi policyjna blokada. Nie
przejedziecie woda zerwała zbocze i zasypana jest droga na długości ok. 1 km. – oznajmia policjant, musicie
zawrócić. No ale jak dostać się na południe? Drogą do Jerozolimy, później na Tel
Aviv, stamtąd Pustynią Negew do Ber Shevy a tam przez Arad zjedziecie na końcu
morza Martwego. To jakieś 200
km dalej. Dzielnie wracamy i jedziemy wskazaną drogą. W Jerozolimie
dzieci bawią się śnieżkami, na drogach samochody zatrzymują się i wszyscy lepią
bałwany, robią zdjęcia. Kilka kilometrów za Jerozolimą jadąc już do Ber Shevy
mijamy zielone pola, słońce mocno grzeje i nic nie wskazuje na dalsze przygody.
Tuż przed zjazdem na właściwą drogę na końcu morza Martwego, mijamy miejsce
gdzie kiedyś stała Sodoma. Nie trzeba kataklizmu – wystarczy trochę śniegu i
powtórka gotowa – pomyślałem. Chyba w złą godzinę bo już na wjeździe na
właściwą drogę, kolejna blokada. W lewo na En Gadi nie przejedziecie tam
zasypana droga – mówi policjant, na szczęście my w prawo na południe - mówię. Tam
też nie przejedziecie, 4 km
stąd woda zerwała most, przejazdu brak. Na dowód pokazuje mi filmik nagrany
telefonem komórkowym. Znowu wracamy na pustynię Negew. Tym razem kółeczko tylko
45 km, zjeżdżamy
na drogę i …. skręcamy na południe. Do granicy Egipskiej dojeżdżamy dopiero ok.
20.00. Cóż, można toczyć spory i wojny, można
zwyciężać i przegrywać, ale tu pokonał wszystkich śnieg - 50 cm śniegu. Warto o tym pamiętać planując wyjazdu w
styczniu lub lutym do Izraela i Jordanii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz